NASZA MUZYKA 80-90 II


                                                                                                                               
                                                                                                                           Mieszko Rybiński

 NASZA MUZYKA 80/90







Wspominania i rozpamiętywania, wszelka grzebanina w przeszłości mej osobniczej, niepotrzebne, całe to wietrzenie komory grzebalnej. Obrzędy pamięci, obrzędy osobiście nad sobą samym odprawiane są niebezpieczne. Majstrowanie przy mechanizmie pamięcią napędzanego wehikułu czasu, czynność najczęściej chybiona, obarczona ryzykiem popadnięcia w banał, ryzykiem nadużycia słów wielkich czyli tutaj nieadekwatnych.Krucha materia pamięci łatwo traci swe unikalne właściwości, by się przemienić nie do poznania.Dlatego gdy Diony, spytał czy nie zechciałbyś swoich refleksji o muzyce lat osiemdziesiątych spisać, uznałem że tak, że oczywiście i że spoko, dam radę i tak sobie mniemałem o własnych ukrytych mocach, dopóki nie siadłem do pisania. Przede wszystkim sprawa optyki, czyli że nie będę się silił na obiektywizm. Czyli że tak właśnie to widziałem, tak słyszałem, tak czułem i już. A to czy nabrałem dystansu, czy też dystansu nabrać nie umiałem, to przepraszam moja sprawa.



DŹWIĘKI

Szum płyty gramofonowej, mącony trzaskiem igły co na zadrapaniu podskoczyła. Szum przesuwającej się taśmy magnetofonowej, zmącony jękiem zawodu, gdy ta się wkręciła w mechanizm "kaseciaka" i gdy się zerwała w miejscu "najważniejszego nagrania".Dźwięk monety wpadającej do "szafy grającej" albo monety "wyplutej " przez nieczynny aparat telefoniczny. Dzwonek ostatniego nocnego tramwaju. Miarowe dudnienie szpaleru "zomowców", gdy ci dla dodania sobie animuszu i by nas wystraszyć, pałami rytmicznie w tarcze uderzając, przystępowali do "zaprowadzania spokoju".
Syczenie przelatujących ponad naszymi głowami, syczenie i gwizd lecących pojemników z gazem łzawiącym. Armatek wodnych zakrztuszenia i pomruk fali ludzkiej rozbijającej się o mur "zomitów".
Nie takich dźwięków szukaliśmy,chcąc się przede wszystkim wykrzyczeć. Ale by móc krzyczeć ,pośród nudnej i gęstej , wszechogarniającej szarej ciszy, jaką zionęły lata osiemdziesiąte, trzeba było dobrze nasłuchiwać, być po trosze myśliwym i spiskowcem po trosze.










 Krajobraz muzyczny początku lat osiemdziesiątych w przeważającej części składał się z bezkształtnej masy, papki jaką nam oferowały "oficjalne czynniki". W stanie wojennym dopiero w sylwestrowy wieczór puścili Presleya. Potem powoli podnosili pokrywkę i wyciągali, jak magik z kapelusza, kolejne mutacje "bolszewickiej muzyki" wszystkie te "Lady Panki", "Oddziały Zamknięte", "TSA", "Kombi" i resztę, o której pamiętać nie muszę. Teksty albo były nieznośnie enigmatyczne, albo banalne albo opowiadały o dylematach ówczesnych trzydziestopięciolatków, bo tyle zwykle lat sobie liczyli tekściarze. "Autobiografia" Perfectu podobno była opowieścią o pokoleniu, jego dylematach i jego klęskach. Podobno była hymnem ...ale nie naszym. Myśmy mięli, gdzieś przegraną na kasetę a potem nawet oryginalną z Londynu przywiezioną płytę "Brygady Kryzys" wydaną przez " Fresh Records UK". Potem pojawiły się kasety z muzyką "trzeciego obiegu" :nagrania z Jarocina i innych mniejszych imprez, na których pozwolono zagrać "źle obecnym". Grały nam tedy :"Armia", "Bielizna" , "Piersi", "Dezerter","Izrael", "Dzieci Kapitana Klossa", "Moskwa" i inne fajne chłopaki.







 Do matury się uczyłem słuchając, wreszcie wydanej płyty "Izraela", później było już coraz łatwiej i bania z muzyką pękła a komuna wraz z nią.


SŁOWA

Ciągle słyszeliśmy rozmaite zaklęcia a zwłaszcza jedno, że niestety szans mamy mało i że należymy do "straconego pokolenia". Mówili nam to rozmaici mądrale z obydwu stron barykady, Ci z Warszawy i Ci z Monachium. Wisiało nam to nisko. Na ichniej barykadzie okrakiem nie siedzieliśmy. Ze dwa razy dostałem w dziób za poglądy. Raz od "ubeka" w cywilu i raz od "zomity" w pełnej zbroi. Raz bo miałem za długi jęzor i bezczelny byłem . Po raz drugi, bo miałem w klapie wpiętego orła w koronie co zezłościło "zomitę".






Ilość bzdur serwowanych nam przez kaznodziei upadającego kościoła zwanego PRL-em, odbijała się czkawką wszystkim indoktrynowanym. Oczywiście współczuliśmy starszym braciom i siostrom starszym, którzy przegrali swoją rewolucję, przeszli przez "internę" albo musieli wyjechać za granicę. Oczywiście początkowo garnęliśmy się i wpadaliśmy w objęcia kościoła katolickiego, lecz gdy tenże zbyt mocno chciał nas do piersi przycisnąć, dawaliśmy drapaka. mogliśmy wreszcie skupić się w określone "kupy", ale nie chcieliśmy dać się określić , bo to było za łatwe. Sceptyczni byliśmy, my pogrobowcy "punk rocka" made in PRL. Wystarczyło przecież wdziać kurtkę zieloną, obuć buty typu "szczur" znaczy zamszowe, chlebak z demobilu wypełnić poezją Edwarda Stachury i dać się otoczyć wianuszkiem dziewcząt niebieskookich.





 Jakim szokiem było dla tychże "stachurowców", gdy wydano płytę z piosenkami wieszcza w wieszcza archiwalnych wykonaniach i gdy wyszło na jaw że Sted śpiewać nie potrafił. Wystarczyło że kurtka skórzana, na ćwiekowana, włosy długie i nie za czyste, trochę ozdób na palcach, wzrok dziki i przekonanie o tym iż maestro szatan opanował ziemię i było się w dużej swojskiej kupie: satanistów, szatanistów ,lucyferianów albo po prostu zwyczajnie metalowców. Można też było siąść w kółku i po turecku, słuchać i nucić "Mury", udając opozycjonistę. Można było też przestać zupełnie myśleć i zostać skinem. Wreszcie można było chcieć, tylko dużej forsy i doczekać się kapitalizmu.
Sceptycyzm, nieufność wobec autorytetów moralnych, pogrywanie nonsensami,granie konwencjami, otwartość na nowe gatunki muzyczne, radość łączenia i naturalna jak u wszystkich zwierząt potrzeba zabawy. Wszystko co z oddali trąciło ideą i zapamiętaniem, co nawet mgliście zakładało wielki czyn, waśnie wielki czyn a nie zwyczajnie strajk na uczelni, demonstracje czy rozrzucenie ulotek, wszystko co pompatyczne i opieczętowane honorem czy ojczyzną,było uciążliwe.





CZYNY I MARZENIA

Nie chcieliśmy dać się zniewolić złości. Janerka śpiewał że "wszystkiemu życzymy źle nam z oczu patrzy" i nas złość drążyła, bo nie mogliśmy czytać książek takich jakie czytać chcieliśmy, bo musieliśmy nosić przy sobie dokumenty, bo nie mogliśmy kupować takiej muzyki jakiej chcieliśmy słuchać, tylko takiej jaką mogliśmy upolować na bazarach, giełdach czy przegrać jeden od drugiego.Mieliśmy wspólne zainteresowania muzyczne, filmowe, literackie i gastronomiczne. No piło się solidnie i już. Słuchaliśmy dużo i bez zahamowań, czy to jazz czy ludowa muzyka węgierska.Lata osiemdziesiąte wypluły wiele chłamu ale takie płyty jak " The Unforgettable Fire", "Sandinista", "So", "Synchronicity", "Stop Making Sense", "Welcome to the Pleasuredome" zostaną ze mną do końca. Słuchając ich wiem że barto było się nie raz zbłaźnić za młodu.
Chłopaki z mojej szkoły założyli "Zespół Do Dna". grali coś co było prawdą i blagą, mieszanką "drinking music" jak u The Pogues, dancingowego soundu, muzyki meksykańskiej , jeszcze czegoś co przypominało The Police, The Clash z "Sandinisty" i chyba "The Madness". Grali wszędzie gdzie mogli i gdzie im pozwolono zagrać. Na studniówce, w jakichś mniej lub bardziej szemranych klubach i tancbudach.Nagrali kasetę, wystąpili w Jarocinie, dali też koncert w Burdlu na Suchaninie czyli w mateczniku Gdańskiej Sceny Alternatywnej, gdzie usłyszałem "Aptekę", "Bieliznę" i "Dzieci Kapitana Klossa". Właśnie w "Burdlu" rozmawiając przy wielu szklankach marnego wina z tamtymi ludźmi, zdałem sobie sprawę z tego, że "komuna" się skończy cichcem i bez jęku. To był już za późny czas, czas Pomarańczowej Alternatywy, gdyśmy znaleźli sposób na zwalczenie syfu, tej oblepiającej wszystko mazi koloru szarej beznadziei.Biła godzina Rewolucji II czyli Rewolucji Krasnali. Wyjechałem studiować do Poznania i straciłem z oczu chłopaków z "Do Dna", związałem się z NZSem, teatrem alternatywnym, drugim obiegiem wydawniczym i takie tam.








DOROSŁOŚĆ CZY KLĘSKA

Po drodze zdarzały się tragedie na miarę tragikomedii życiem zwanej. Zdarzyło się samobójstwo z miłości i śmierć banalna (nieoperacyjny guz mózgu). Przydarzyły się rozwody, zdrady partnerów i zdrady ideałów. Przyszły nałogi i z nałogów się wydobycia. Frustracje drążą wielu z nas, ale wszak frustracje są wieczne. Jednego nikt i nic nam nie odbierze.Wspomnienia o tym że kiedyś byliśmy piękni. Patrzę na stare fotografie i tym się napawam i puszę się, puszę.

M.Rybiński 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz