środa, 19 marca 2014

Izabela Monika Bill - STARA CZAROWNICA I DOMISKO PEŁEN KOTÓW.


 Izabela Monika Bill


STARA CZAROWNICA I DOMISKO PEŁEN KOTÓW.

 

 Dom stał na końcu drogi i był osadzony w środku prawdziwej dżungli ogrodu, jakby przyroda broniła dostępu do niego i nie było w tym nic dziwnego. Dom nie cieszył się dobrą sławą. Gdyby stał bliżej ulicy miałby na pewno powybijane okna a tak to jeszcze stwarzał pozory domu a nie ruiny. Był co prawda zaniedbany i nieco upiorny. Strzegły go zastępy piekielne, jak wszyscy dorośli mówili nam dzieciom, czyli niezliczone ilości kotów. A kto może mieć tyle kotów? Tylko czarownica. Tak nazywano starszą panią, która po śmierci męża pogrążyła się w czeluściach domu. 




Chodziła tam tylko opiekunka społeczna z zakupami, ale zazwyczaj szybko uciekała zostawiając pakunki pod drzwiami. Podobno miała alergię na koty. Byli i tacy, którzy dopatrywali się w tym diabelskich sztuczek, bo jak młoda dziewczyna może tak nagle kichać przez pół dnia? Starsza pani traktowała koty jak dzieci, bo swoich nigdy nie mogła mieć. Rozpieszczała je do granic możliwości-karmiła mamką, śpiewała kołysanki, woziła w wózku. To wydawało się nam głupie i wręcz nienormalne, ale koty ją kochały za te wszystkie dziwne praktyki. Dzieciaki zawsze zakradały się pod płot popatrzeć na te hece by potem siać ploty. Był taki czarny duży kocur, wołaliśmy na niego Wartownik, bo zawsze nas wypatrzył i ganiał po całej ulicy krzycząc coś po kociemu swojemu. Była też Panna Przytulanka, kochała dzieci, uwielbiała jak ją tarmosiły, ale o niej nikt nie wspominał. Koty z tego domu, z wielopokoleniowego założenia mieszkańców, miał być złe a nie miłe. Czarny kocur Piorun jeżył się aż pod niebiosa, a wyliniała Zuzia straszyła ogołoconym tyłem. Wszystkie były dziwnym trafem czarne, no cóż nie miały innych możliwości krzyżowania się. 






Pewnego dnia koty wyszły na ulicę zaczęły chodzić od domu do domu i miauczeć. Jedni je gonili miotłą. Inni rzucali kamieniami. Jednak kilka osób zorientowało się, że bez powodu koty nie opuszczałyby swojego azylu. Poszli sprawdzić co wywołało takie zachowanie zwierząt. Okazało się, że starsza Pani spadła ze schodów i bardzo się poobijała. Nie mogła się podnieść ani wezwać pomocy. Została na łasce kotów, które zareagowały wręcz w ludzki sposób na nieszczęście. Zdecydowałam się zaoferować pomoc mieszkance kurzej chatki (tak ją nazywaliśmy codziennych dziecięcej gwarze)w codziennych obowiązkach. Fascynował mnie ten koci świat i dom, który odbierałam pozytywnie. Przecież nie było w nim żadnych demonów, trupich czaszek, wywarów z nietoperzy, jak to nam mówili dorośli żebyśmy tam nie chodzili. Pomagając w utrzymania porządku i czystości zyskałam przychylność starszej pani i jej czarnych pupili. Kiedy zmarła, koty siedziały cały czas przy niej, jakby czuwały nad spokojem jej duszy a może ciała. Jak umarła moja ciocia pół wsi siedziało przy jej trumnie i odmawiano różne modlitwy. 






To chyba coś na kształt obrządku. Kilka kotów zdechło z tęsknoty. Nie chciały jeść mimo moich wysiłków. Spały całymi dnia w łóżku swojej pani i już się nie budziły. Pomyślałam, że to najpiękniejszy hołd miłości. To nie żadna magia, rzucony urok tylko najprawdziwsza, najpiękniejsza miłość. Potrzeba kochania i bycia kochanym. Potrzeba w sumie abstrakcyjna, ale jak ważna w życiu, nawet tego znienawidzonego przez nas czarnego kota. Kiedy sobie teraz przypominam zachowanie niektórych ludzi wobec siebie, wszystkie wojny, zbrodnie, podłości to aż mi wstyd, że to mój gatunek ludzki tak okropnie się traktuje. Po obejrzeniu dzisiejszych wiadomościach dochodzę do wniosku, że chyba wolałabym być czarnym kotem i umrzeć w samotności.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz